Author: zbigniewlolkowski

Marcin Niewalda – Odkłamać szlachectwo.

 

Wiele kłamstw zaborców na temat polskiej szlachty dotąd uważa się za prawdę / Marcin Niewalda, „Kurier WNET” 58/2019

Pozostałości dworku w Pawłowie | Fot. M. Niewalda

Jeśli widzimy romantycznego, zdewociałego prostaka w blaszanym czerepie, domagającego się od poddanych pieniędzy – to powielamy wszystkie kłamliwe manipulacje zaborców z ostatnich 240 lat.

Marcin Niewalda

Odkłamać szlachectwo

Dla wielu to, co napiszę, będzie szokiem. Wielowarstwowe kłamstwa na temat stanu szlacheckiego były produkowane przez zaborców i wiele osób uznaje je dzisiaj wciąż za szczerą prawdę. Kłamstwa miały zniszczyć Rzeczpospolitą, jej tożsamość i strukturę. W szczególności zniszczyć kulturę kresową. Stawką było i jest obezwładnienie narodów tworzących dawną państwową wspólnotę, zabór mienia i wyzysk gospodarczy. Te kłamstwa, wciąż obecne, do dzisiaj pozwalają dawnym zaborcom czerpać niesprawiedliwe zyski z naszego kraju.

Zacznijmy od podstaw. Kim był szlachcic polski – Sarmatą? Warchołem? Kosmopolitą? Dewotem? Wyzyskiwaczem? Krzewicielem kultury? W zasadzie żadne z tych określeń nie jest prawdziwe.

Chociaż każde z tych słów może być niekiedy stosowne, to jednak żadne nie dotyka istoty tego, czym w Rzeczypospolitej było szlachectwo i jaki miało sens. A był to sens niemal całkowicie inny niż ten, do którego dążyła arystokracja Azji i innych krajów Europy. Szlachta polska to coś całkiem innego niż prezentują to europejskie podręczniki do historii.

Aby pokazać źródło kłamstw, zadajmy pytanie nie o samą szlachtę, lecz o dworki szlacheckie. Tak – celowo użyłem słowa ‘dworki’, aby pokazać, że nawet w tak prostym pytaniu tkwi już błąd. Błąd, który powoduje, że myślimy o dawnej Rzeczypospolitej w niewłaściwy sposób. Błąd, mający dalekosiężne konsekwencje aż do dzisiejszego poczucia tożsamości i wspólnoty. Prawidłowo, mówiąc o siedzibach ziemiańskich, powinno się używać słowa ‘dwory’. (Pojęcie ‘dworek’ odnosi się tylko do wilii stojącej na przedmieściach – takiej jak np. „Rydlówka” na dawnych przedmieściach Krakowa). Nie chodzi jednak tylko o samą nazwę, lecz o to, z czym te nazwy są związane. Mówiąc „dworek” z reguły dzielimy wieś na budynek bogatego właściciela oraz kurne chaty, w których klepano biedę. Rzeczywistość jednak wygląda całkowicie inaczej.

Słowo ‘dwór’ oznacza bowiem cały obszar dworski, na którym oprócz budynku mieszkalnego (zwykle dzielonego z szerszą rodziną, a nawet osobami niespokrewnionymi), oprócz zaplecza typowo gospodarczego – jak stajnie, wozownie, spichlerze z ziarnem na zasiewy w przyszłym roku – stały oficyny dworskie, czworaki, często młyn, karczma, kuźnia, kilka lub nawet kilkadziesiąt chat; wszystkie zamieszkane i oznaczane w księgach metrykalnych numerem 1. Mieszkańcami tego obszaru oprócz rodziny właściciela lub dzierżawcy byli tzw. oficjaliści – czyli cały szereg wyższych pracowników, ekonomów czy leśniczych, a także rzemieślnicy, pracownicy folwarczni i gospodarscy wraz z rodzinami. Niekiedy grupa ta stanowiła połowę całej społeczności danej wsi. Sporo też było gracjalistów – czyli osób „na łasce” – np. kalekich lub starych. Mówiąc o dworach, mówimy więc o znacznej części społeczności lokalnych.

Spytajmy więc teraz, o kto czerpał zyski z działania takiego dworu? W takim typowym pytaniu tkwi błąd. Jeśli już przyjmiemy, że dwór był obszarem, a nie budynkiem, to zazwyczaj kojarzymy go z czymś podobnym do włości, w których pracowali niewolnicy na rzecz „pana”.

Tymczasem w Rzeczypospolitej – inaczej niż na zachodzie Europy – dwory były to raczej instytucje przypominające dzisiejsze jednostki gminne. Ich właściciel był bowiem odpowiedzialny za cały szereg funkcji, które dzisiaj lokowane są w obrębie tzw. budżetówki.

Nie tylko dbał o urządzenie obszaru dworskiego, podnoszenie warunków życia i pracy wszystkich mieszkających na obszarze dworu. Nie tylko łożył na drogi i mosty publiczne. Ponosił również odpowiedzialność za edukację, opiekę nad wdowami, sierotami, chorymi, za ochronę, dozór, bezpieczeństwo, przestrzeganie prawa, likwidację skutków nieszczęść itd.

Z reguły odbywało się to za pośrednictwem różnych fundacji klasztornych, prywatnych oddziałów straży czy towarzystw. Właściciel wydzielał grunt na budowę kościoła z zapleczem. Uposażał, a więc przeznaczał zyski z danego terenu na utrzymanie tego miejsca. Klasztor miał polecenie urządzenia i utrzymania szpitala, produkcji lekarstw, roztaczania opieki nad biednymi, urządzenia szkoły. (Mało kto wie, że już w średniowieczu w Polsce szkoły istniały niemal przy każdej parafii). Straż czy towarzystwo również wymagały takich „fundacji”, uposażenia w część dóbr. Przy większych majątkach w grę wchodziły jeszcze kwestie polityczne. Sam budynek pałacu nie był tylko mieszkaniem o 100 pokojach, lecz pełnił przede wszystkim różne funkcje oficjalne. Tak jak dzisiaj, odbywały się tam spotkania polityczne, gospodarcze, naukowe i artystyczne, organizowano wystawy, odbywały się sztuki i koncerty. Co więcej, wiele z nich było otwartych dla wszystkich zainteresowanych – również włościan. W pałacu utrzymywano odpowiedniki dzisiejszych bibliotek i muzeów.

Musimy także zdać sobie sprawę z różnic między sytuacją w Polsce i np. we Francji czy Anglii. Była to różnica głównie ilościowa, co niosło za sobą bardzo konkretne skutki. W bogatych krajach Europy i Azji arystokracja stanowiła 1–2% ludności. W Polsce stanu szlacheckiego było 10 razy więcej. Trochę matematyki: porównajmy sytuację ilościową. Gdy 1% posiada tyle samo, co pozostałe 99%, to arystokracja jest od poddanych bogatsza blisko 100 razy. Gdy 17% posiada tyle, co 83% – to zaledwie 5 razy więcej. Skala dysproporcji była więc na zachodzie niemal 20-krotnie większa niż w Rzeczypospolitej.

Szlachcic polski był trochę bogatszy niż włościanin, podczas gdy różnica między chłopem francuskim a Wersalem była kosmiczna.

W praktyce arystokracja Azji i Europy traktowała obywateli jak niewolników bez żadnych praw. Istniał tam notoryczny wyzysk i pogarda. Różnice ekonomiczne pociągały za sobą różnice społeczne, edukacyjne i kulturowe. Rozdział klas był nie do pokonania. W Rzeczypospolitej istniały dwie nieformalne klasy szlachty – jedna, wąska, arystokracji o aspiracjach europejskich, niezwykle bogatych właścicieli ogromnych obszarów, kosmopolitów zafascynowanych koneksjami z jeszcze bogatszymi arystokratami zachodu – oraz druga, szeroka grupa szlachty zwykłej, która była silnie związana z krajem i ludźmi tu mieszkającymi. Nie ma się co dziwić więc, że rewolucja francuska wybuchła właśnie tam, a nie w Polsce, a hasła mordowania panów nie znajdowały u nas długo odzewu.

A co z niewolnictwem pańszczyzny – czy ono nie istniało? I znowu mamy błąd już w pytaniu. Pańszczyzna nie była niewolnictwem lecz… podatkiem. Wyobraźmy sobie, że dzierżawimy od państwa dom z polem. Dzisiaj musimy zapłacić od tego czynsz – podatek. Jest to nieuchronne. Dawniej odbywało się to inaczej – w zamian za dzierżawę musielibyśmy ów czynsz odpracować. Dzisiaj płacimy realne podatki – sięgające łącznie 40% całej naszej mocy produkcyjnej. Dawniej ową pańszczyznę ustalano na 1–3 dni pracy w tygodniu jednej dorosłej osoby z rodziny. (Ilość dni zależna od wielkości pola, a to zależało od wielkości rodziny i jej potrzeb).

Jak się oblicza, pańszczyzna wynosiła praktycznie 4 razy mniej niż dzisiaj podatki. I nie jest to manipulacja liczbami, lecz fakt. Co więcej, był to podatek niezadłużający, w przeciwieństwie do tego, co ma miejsce obecnie.

Ten idealny, roztaczany obraz nie był jednak tak nieskazitelny. Po pierwsze, jak wspomniałem wyżej, istniały duże latyfundia arystokracji – w której często jednak dochodziło do wyzysku, zniewalania i innych okrucieństw, i to one były przyczyną upadku Rzeczypospolitej. Po drugie, w grupie zwykłej szlachty też było trochę warchołów czy draństwa. Jednak w tej drugiej grupie osoby takie były rugowane ze stanu szlacheckiego lub przynajmniej nawracane poprzez presję kulturową i środowiskową. Fakt istnienia takich jednostek wykorzystywali obcy lub zaborcy i za pomocą różnych manipulacji doprowadzali do takich zjawisk jak bunt Chmielnickiego, rzeź galicyjska czy dyneburska. W szczególności Moskwa sprytnie wykorzystywała nastroje i judziła do odwetów i buntów. Kończyły się one – jak bunt na Dzikich Polach – poddaniem ziemi caratowi, gdzie nierówności między arystokracją i chłopstwem były jeszcze większe. Wyjęci spod prawa buntownicy, nauczeni mordować, zasilali szeregi okrutnych beskidników [rozbójników karpackich; przyp. red.] czy zwykłych zbójów.

Zostawmy jednak arystokratów jako przedstawicieli kosmopolityzmu europejskiego i wróćmy do owej głównej części warstwy szlacheckiej na ziemiach Rzeczypospolitej oraz jej wyjątkowości. Wywodziła się ona ze stanu rycerskiego, mając rycerskie prawa za podstawę swojej kultury. Wśród nich na naczelnym miejscu były odpowiedzialność i… szlachetność. To dlatego nasi przodkowie uznali, że dobrze będzie oprzeć struktury państwa na szlachcie. Skoro szlachcicem mógł zostać każdy, kto wykazał się praktycznie odpowiedzialnością i poświęceniem, był to dobry sprawdzian dla kogoś, kto miał się opiekować danym terenem i ludźmi nań żyjącymi. Pamiętajmy, że mówię teraz nie o hiperbogatych arystokratach, lecz drobnych właścicielach, o dzierżawcach, o osobach pełniących różne funkcje społeczne – czyli o 90% szlachty polskiej. Mówię też o dwa razy większej społeczności oficjalistów – urzędników dóbr prywatnych. Razem daje to około 1/3 społeczeństwa zorganizowanego według zasad demokracji szlacheckiej – ustroju najbardziej zbliżonego do demokracji ateńskiej, gdzie przecież prawo głosu miało 25% społeczeństwa.

Ta zwykła szlachta składała się z rodzin przeróżnego pochodzenia. Były rody polskie, litewskie, rusińskie, tatarskie, wołoskie (Wołoszczyzna), białoruskie. Była też spora grupa rodzin, które zafascynowane Rzecząpospolitą osiadały tutaj – a więc włoskie (Italia), irlandzkie, węgierskie, niemieckie, żydowskie, francuskie.

Wszystkie rody Rzeczypospolitej otrzymywały szlachectwo za długoletnią służbę (lub w drodze indygenatu), za wybitne poświęcenie na polu walki itp. Czyny te stanowiły dla rodzin powód do dumy, ale też zapewniały powtarzalność tej postawy w imię honoru rodziny.

Tak więc szlachta, ta przeciętna, bliska mieszkańcom, stanowiąca do 15% społeczeństwa, wraz z grupą oficjalistów odpowiadała przede wszystkim za ziemię, produkcję, ochronę, opiekę, edukację, zdrowie, składała się też na projekty ogólnopaństwowe, takie jak armia czy innego typu służby. Możemy i powinniśmy myśleć o szlachcie jako o dobrych i szlachetnych zarządcach gmin. Tak uczciwie i odpowiedzialnie zachowywała się większość, dlatego Rzeczpospolita prosperowała dobrze, stanowiła potęgę i zapewniała dobrobyt. Dlatego też pojęcie „szlachetności” niesie dla nas pewne konkretne znaczenia. I dlatego właśnie z tej grupy wywodziła się przeważająca większość powstańców, a w II RP naukowców, wojskowych, członków służb – zdziesiątkowanych w Katyniu.

Gdy jednak doszło do zaborów, nowe władze musiały zrobić wszystko, aby po pierwsze tę dobrze prosperującą strukturę rozbić, po drugie obrzydzić reszcie. Dochodziło do szeregu manipulacji i niszczenia.

Jednym z nich był mit sarmacki propagowany przez Austrię, w którym szlachcic polski był pijakiem i dewotem wyzyskującym chłopów przez pańszczyznę. Mit ten, bardzo niesprawiedliwy, powielali potem komuniści w czasach PRL-u, a także np. twórcy filmowi z Wajdą na czele.

Do dzisiaj wielu z nas staje taki właśnie obraz przed oczami, gdy jest mowa o szlachcie. Jeśli widzimy romantycznego, zdewociałego prostaka w blaszanym czerepie, domagającego się od poddanych pieniędzy – to powielamy wszystkie kłamliwe manipulacje zaborców z ostatnich 240 lat. Niszczyciele Rzeczypospolitej robili wszystko, aby szlachtę patriotyczną wyrugować, zastąpić stare metody kształcenia „nowoczesnym” humanizmem, wprowadzali szlachtę ewangelicką dla rozbicia podstaw wiary, rozpijali naród, zsyłali na Sybir za powstania, zmuszali do emigracji, nagradzali lojalnych służbistów i nawet zezwalali im na wprowadzanie „prawa pierwszej nocy” na swoich terenach. Jeszcze gorzej postępowali komuniści na Kresach. Celowo wykorzystywali dwory czy kaplice do składowania chemikaliów (np. Witków Nowy), do uboju świń (Pawłów), na kołchozy (Jaśniszcze). Wiele niszczało – w szczególności z parkami, zapleczem, otoczeniem, urządzeniami gospodarczymi. Niestety proces ten trwa do dzisiaj.

W Rzeczypospolitej mogło być nawet 100 000 dworów i folwarków. Oblicza się, że do 1945 roku przetrwało 20 000. Obecnie pozostało ok. 2000. Znana jest ikonografia maksymalnie 5000. „Dokonaniem” ostatnich lat, zaraz za polską granicą na Ukrainie, jest zniszczenie terenu dworu w Walawce, należącego do wspaniałego patrioty, krzewiciela nauki i kultury Włodzimierza Dzieduszyckiego. W czasie powstania styczniowego we dworze tym został zorganizowany szpital powstańczy. Obecnie znajduje się tam oczyszczalnia ścieków dla Sokala. Takich miejsc całkowicie zatartej kultury Rzeczypospolitej są tysiące.

Pomimo istnienia publikacji i portali zajmujących się zamkami i dworami, stale przetwarzana jest ta sama wiedza o drobnym wycinku dawnej historii dworów, skupiająca się przede wszystkim na właścicielach. Powstał jednak plan stworzenia portalu całkiem innego: serwisu, który pozwoli na odtwarzanie wiedzy zapomnianej. Zostaną na nim udostępnione mechanizmy pozwalające na określanie, na podstawie drobnych szczegółów, gdzie zostało zrobione dane zdjęcie z czyjejś szuflady. Przede wszystkim unikalne będzie to, że dwory będą tam traktowane nie jako własność jednej rodziny, ale jako miejsce życia i pracy dziesiątków i setek osób. Już teraz gromadzona jest ta wiedza, zdjęcia, informacje o ludziach, powiązaniach rodzinnych, o zwyczajach danego miejsca.

Będzie to potężny portal z wieloma możliwościami. Chcemy odkłamać historię. Chcemy pokazać jak ogromna część naszych przodków miała bezpośredni związek z dworami, jak ten świat wpływał na całą Rzeczpospolitą i jak do dzisiaj tkwi on w naszych przekonaniach o tym, co jest dobre i szlachetne. Chcemy z dworami powiązać wydarzenia rodzinne, zwyczaje, idee, a nawet przepisy kulinarne będące do dzisiaj dorobkiem naszej kultury i powodem do dumy.

Niestety obecnie brak programów państwowych, w których taki program znalazłby formalną możliwość wsparcia. Dlatego jedyna nadzieja we wsparciu społecznym. Będzie ono przeznaczone na stworzenie mechanizmu cyfrowego odpowiedzialnego za wygląd i działanie portalu. Z dostępnej na nim wiedzy będą mogli korzystać wszyscy bezpłatnie, a każdy będzie mógł dodać to, co wie z przekazów rodzinnych, czy zamieścić zdjęcia z szuflad. Koszt serwisu dworów to 3000 zł. Koszt całego portalu, wszystkich baz danych – to 25 000 zł. Budowę można wesprzeć poprzez portal http://www.pomagam.pl/dwory, gdzie prowadzona jest zbiórka na ten cel. To wielkie i ważne zadanie. Twórcy ogromnie liczą na zaangażowanie społeczne – możemy znacznie zmienić świadomość Polaków!

Materiał przygotowała Fundacja „Genealogia Polaków”.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Odkłamać szlachectwo” znajduje się na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Odkłamać szlachectwo” na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr

Zaścianek szlachecki i szlachta zagrodowa

Zaścianek szlachecki i szlachta zagrodowa

“Kraj, skąd nie wyjrzał nikt za bliskie morze
Sumieniem: serca – ścisnęły paszporty;
Kochano silnie ojczyzny granice,
Gród, obwód, powiat, wreszcieokolicę….

Dalej wieś swoją, dalej we wsi dworek,
Nareszcie żonę tylko , dzieci własne,
Potem i z dzieci jedn0 – siebie – worek –
I – koniec!… Wielu std było za ciasni,
Ale to byli ludzie bez-znaczenia,
Luz ze zbytniego w kraju pokolenia.”

Cyprian Kamil Norwid

W Nowogrodzkiem wyraz ten miał to samo znaczenie co okolica szlachecka. Taki też obraz zaścianku przedstawił Adam Mickiewicz w Panu Tadeuszu.

Szlachecka część wsi oddzielona była od części zamieszkanej przez chłopów niewidzialną ścianą. Niektórzy przypisują też genezę tej nazwy bliskości w jakiej położone były dwory takiej szlachty. Zaścianki powstawały zwykle przez rozrastanie się jednej rodziny i rozdrabnianie majątku protoplasty. Szlachta zaściankowa zachowywała odrębność prawną i kulturową, przywileje sądowe, polityczne i ekonomiczne. Izolowała się od otoczenia chłopskiego. Wyróżniał ją patriotyzm, religijność, wielkie przywiązanie do tradycji rycerskich i do ziemi.

Zaścianki najliczniej występowały na MazowszuPodlasiuPodolu, szeroko rozpowszechnione były na ziemiach  Wielkiego Księstwa Litewskiego sięgając daleko za Berezynę i Dniepr oraz na Pomorzu.

Zaścianek jest w pewnym sensie kluczem do sukcesu Polski w Świecie. Zaścianek nie otwiera nas na nic szczególnego, nie jest ani cool ani “nowoczesny” ale nie tyle samo pojęcie zaścianku ale jego styl, jego styl życia jest czymś niesłychanie atrakcyjnym i dla Polaków i dla obcokrajowców, stanowi o atrakcyjności Polski.

Kiedy urządzalibyśmy polską dzielnice w jakimkolwiek mieści świata, lub też w okolicy wiejskiej co chcielibyśmy tam przenieść z Polski?
Ale takie dzielnice przecież już istneją, są wizytówką Polski, obiektem zazdrosci sasiadów, tak jest w wielu syberyjskich miejscowościach, w Trurcji, w Argentynie, Brazylii.

Jarosław Marek Rymkiewicz o zaścianku:

“Często słyszę, a jeszcze częściej czytam, że jestem zaściankowy. Niekiedy jest to wyjaśniane trochę bliżej – mam zaściankowe poglądy lub jestem zaściankowym poetą. To jest sprawa, można powiedzieć, zastarzała. Już w połowie lat 60. zeszłego wieku, a więc jakieś pięćdziesiąt lat temu, Ryszard Przybylski, ówcześnie mój kolega z Instytutu, opublikował w tygodniku „Życie Literackie” ironiczny esej, w którym zanalizował stan i możliwości poezji polskiego klasycyzmu. Esej nazywał się „Koźmianek-Zaścianek”, co odnosiło się po trosze do Antoniego Słonimskiego, a po trosze do mnie. Czy to dobrze, czy źle – być poetą z zaścianka? Według mnie, jak się pisze wiersze po polsku, to z zaścianka nie da się wyjechać, i nawet myśleć o tym nie należy, bo idea zaścianka (przedstawiona w 6. księdze „Pana Tadeusza”) jest jedną z najważniejszych polskich idei – takich, które organizują nasze tutejsze polskie życie i nadają mu kształt taki, jaki  mieć powinno – właśnie zaściankowy. Teraz jednak słowa „zaścianek”, „zaściankowy”, „zaściankowość” używane są coraz częściej jako terminy obelżywe. To się zaczęło dość dawno, w głębokim PRL, może nawet wcześniej. „Słownik języka polskiego” (wydanie z roku 1981) w haśle „zaścianek” informuje, że „zaścianek szlachecki” to wieś zamieszkana przez drobną szlachtę, zaraz jednak dodaje, że jest to „środowisko odcięte od ośrodków życia umysłowego, zacofane pod jakimś względem”. Jestem zatem – zaściankowy poeta – odcięty od życia umysłowego i zacofany. Jak Maciek nad Maćkami, konfederat barski, i jak Bartek zwany Prusakiem z 6. księgi. Nieźle. Jak widać, w PRL zaścianka nie lubiano – i nie bez racji. Więzi zaściankowe, sąsiedzkie, szlacheckie to było to, co opierało się komunistycznej dezintegracji wspólnoty, a teraz opiera się dezintegracji liberalnej. Zaścianek jest odwiecznie świętym miejscem naszego polskiego istnienia. Kto nim gardzi – kto brzydzi się naszymi zaściankowymi ideami – brzydzi się też naszym życiem – nie powinien więc żyć między nami.”

I to jest ciekawe stwierdzenie: zaścianka się bano, a ośmieszenie było bardzo dobrą, bo niszczącą taktyką czy nawet strategią walki czerwonych propagandzistów od samego początku isnienia tej propagandy. Na samym początku bardzo prymitywne, potem bardziej subtelne, tym niemniej ośmieszanie miało zawsze jeden cel, a mianowicie neutralizację zagrożenia.
Zaścianek dla władzy zaś, jeśliby istniał, to wróg niepokonany, z któym nie można się nie liczyć.

http://www.tykocinregion.pl/pl/architektura-drewniana/chata-szalachecka

Opublikowano: 07/11/2013, dodano 07/11/13

Nasi panowie i szlachta

MAREK JAN CHODAKIEWICZ

“Dwie świetne książki, o tym samym, ale z różnych punktów widzenia, dwóch poziomów. Co więcej, wymowa tych książek jest niemal identyczna. To labor of love, taka miłość tryska z ich stronnic, że jasne jest, że autorami są emigranci. Jeden pisał w Szkocji, drugi w Argentynie. Tacy, którzy wszystko stracili i tylko najpotężniejszą bronią jaką jest pamięć mogą się posiłkować aby wyczarować świat, kresową Atlantydę, której już nie ma. Dają nam ją w prezencie od swojej wyobraźni.

Kniaź Pierejesławski, czyli Mieczysław Jałowiecki podarował nam Na skraju Imperium i inne wspomnienia (Warszawa: Czytelnik, 2013), a Florian Czarnyszewicz powieść autobiograficzną Nadberezyńcy: Powieść w trzech tomach osnuta na tle prawdziwych wydarzeń (Kraków: Arcana, 2010). Obaj piszą o służbie Polsce. Obaj mają taką samą Rzeczypospolitą: od morza do morza, wielką, wieloetniczną, z dominującą kulturą łacińską, szlachecką, polską, w której słońcu inne kultury miały prawo koegzystować, rosnąć i wspólnie nasz kraj budować. Kniaź opowiada o high society przed rewolucją bolszewicką i potem, a jego krajan o szlachcie zagrodowej. Właściwie pan Jałowiecki przy panu Czernyszewskim to zapadnik. Jego majątki były na Żmudzi, etnicznym mateczniku litewskim. Tego drugiego gniazdem były ziemie nadberezyńskie, cały łańcuch zaścianków, gdzie Polska trwała. Tak samo zresztą jak w Petersburgu, drugiej stolicy Jałowieckiego. Eksterminowła polskość dopiero Bolszewia, prawie całkowicie, chociaż dziś nieśmiało pojedyńcze jej pędy znów pojawiają się tu i ówdzie w Intermarium i całej post-Sowiecji. Jaka była różnica? Car szanował własność prywatną. Jak się nie brało udział w powstaniach i konspiracjach osobiście, to zwykle nie konfiskowano. Do tego stopnia, że jeśli majątek był zapisany na żonę, a mąż był w powstaniu, to majątku nie ruszano z zasady. Ale nie ubiegajmy biegu wydarzeń.

Michał Jałowiecki to Polak z krwi i kości, czyli potomek Rurykowiczów, a jego babka była Szkotką z Mac Donaldów Mac Bury, druga z Szemiothów i Witkiewiczów. Niesamowicie wykształcony, poliglota, szlachetny, dobry, skromny, szczodrobliwy, a jednocześnie dzielny, silny, głęboko wierzący, choć i przesądny na swój sposób: „dwory jak ludzie mają duszę” (s. 178). Z wykształceniem wyższym rolniczym, służył w dyplomacji zarówno rosyjskiej jak i polskiej, jego wielką zasługą było reprezentowanie interesów polski w Gdańsku od samego początku. O sobie mówił, że jest „konserwa wileńska” (s. 451). Nie znosił parweniuszy, nacjonalizmu, szczególnie niemieckiego i rosyjskiego szowinizmu, kiepsko tolerował Anglików. Chociaż współpracował blisko z Romanem Dmowskim, uważał, że jego doktryna jest dobra dla Polski zachodniej i centralnej, a nie dla wieloetnicznych Kresów (s. 253-54, 704). Piłsudskiego – dalekiego powinowatego – uważał za niebezpiecznego socjalistę i zbira, ale po wzięciu przez niego władzy i zaprowadzeniu ładu mówił mu „wuju.” Socjalistów nie cierpiał jako podbuchujących tłuszczę hipokrytów i nienawistników. Jego odraza w stosunku do rewolucji we Francji jest świetna (s. 535, 549, 607). Biurokraci, poborcy podatkowi i inne darmozjady też były u Mieczysława Jałowieckiego na czarnej liście (s. 571, 726). Najbardziej autor wspomnień jednak nienawidził chamstwa i dawał mu zawsze odpór jeszcze większym chamstwem – tak jak go tego ojciec nauczył (s. 544, 702).

Za wierność RP ród Pierejesławskich Jałowieckich ucierpiał srogo: „Powstanie 1863 r. zrujnowało naszą rodzinę doszczętnie” (s. 18). Powrócili z zesłania, mozolnie dźwignęli się z kolan. Michał urodził się i wychował na wsi, w Syłgudyszkach, w I RP, a dokładnie w Wielkim Księstwie Litewskim. Nominalnie kraj był pod zaborami, ale nie jego kraj. Tam gdzie polska ziemia, tam gdzie polskie majątki – tam też i Polska. „Wychodzono z założenia, że jedyną niezniszczalną częścią polskiego status quo na dawnych ziemiach Rzeczypospolitej jest ziemia w polskich rękach. W myśl tej zasady nie było ofiary, której by ziemiaństwo polskie na rzecz utrzymania tej ziemi nie poniosło” (s. 102). Zwyczaje były żywcem przeniesione z XVIII w. i wcześniej. A może lepiej powiedzieć tak: zwyczaje dziedziczyło się tam. Mieliśmy doczynienia z kontynuacją starej RP wbrew faktom politycznym.

Co więcej, ponieważ kniaziowie Pierejesławscy byli bardzo zamożni i wielce ustosunkowani na dworze, robili dla Polski i obywateli RP bardzo wiele. Budowali koleje, rozwijali kulturę rolniczą. Utrzymywali stosunki z innymi ziemianami, często skuzynowanymi. Tutaj rytm nadawały przyjęcia i polowania, częstokroć połączone ze sprawami publicznymi. Opisy biesiadowania są wyśmienite. Każda chwila była cenna aby nacieszyć się rodziną i przyjaciółmi. Carpe diem. A cudowna gościnność? Kiedyś gdy autor wspomnień w podróży będąc przenocował w dworze pod Smorgoniami i chciał za to zapłacić obruszony właściciel majątku żachnął się: „Panie my przecież jesteśmy bracia szlachta” (s. 234). Zwyczaje te przetrwały do 1945 r. (s. 688). Zasadą naczelną jednak było przebywać wystarczająco często z ludem aby prostemu człowiekowi przekazać wartości, którym się hołduje: polskie, tradycjonalistyczne i konserwatywne. Stąd wspólne polsko-litewskie obchody powstania styczniowego, gdzie po litewsku przemawiali jego weterani.

Na wsi, rytm życia regulowała natura oraz święta kościelne, a w tym i miejscowe jarmarki, zwyczaje ludowe częstokroć połączone jeszcze z rozmaitymi gusłami pogańskimi Żmudzinów, jak „Łabonarynie,” co miało być świętem Narodzin Matki Boskiej. W mieście życie toczyło się według kalendarza szkolnego. Kniaź był wychowany trochę według reguł ks. Kitowicza, co mu na dobre w życiu wyszło. Musiał nie tylko nauczyć się spraw gospodarskich w majątku, ale ojciec jego posłał go do pracy w fabryce lokomotyw na jedno lato. Otoczony był głównie ludźmi szlachetnymi, takimi jak on. Gdy raz doświadczył przykrości od rosyjskiego kolegi, którego podłość zaraz jednak potępił rosyjski dyrektor szkoły – generał, Jałowiecki skonstatował: „Pojąłem wtedy, że ludzie dzielą się na dobrych i złych niezależnie od narodowości. Poczułem jednocześnie związek z moją klasą społeczną rządzącą się moralnymi zasadami, które wyróżniają nas od innych. Zrozumiałem też, że przestrzeganie tych zasad, a nie bogactwo, czyniło z nas grupę zamkniętą” (s. 37).

Wspomnienia są pełne przepyszności, choćby przegląd szlachty na jarmarku konnym w Wiłkomierzu, zwyczaje korporacji Arkonia, a w tym mordobicie ze strajkującymi studentami-socjalistami rosyjskimi. Świetne ujęcia życia dworskiego w Rosji, a w tym car jako „samolubna kukła” (s. 230), czy obleśny Rasputin (s. 266). Porywają cudowne opisy przyrody, misyjne umiłowanie kultury łacińskiej, którą Jałowiecki krzewił wszem i wobec, a na wschodzie szczególnie (s. 161). Są też i sprawy żydowskie, takie jak na przykład spluwanie na krzyż (s. 486), czy opinia osób Jałowieckiemu bliskich, że komunizm jest żydowski i że Żydzi przejęli władzę w Rosji, albo potem młodzież żydowską witającą bolszewików w 1939 r. (s. 756). Ale są też sympatyczne anegdotki o symbiozie gospodarczej polsko-żydowskiej, anty-bolszewicki dyrektor banku – Żyd, czy mojżeszowego wyznania kupiec drzewny, który pod niemiecką okupacją Jałowieckiego poratował, uczciwie mu płacąc za eksploatację lasu, choć nie musiał, jak również miłe słowo o prof. Szymonie Askenazym (s. 605). Negatywne i pozytywne sprawy mieszają się, tak jak sprawiedliwie obserwował wydarzenia autor Na skraju Imperium.

Wspomnienia irytująco nie mają indeksu. Mimo tego są przepyszne. Rekomendujemy jak najmocniej.

U Floriana Czarnyszewicza podobne są akcenty. Falująca puszcza, zapierające dech opisy natury, nawet fragment opisujący brzdąca Stacha wspinającego się na drzewo, chowającego się w potężnych konarach dębu przed wyjącą czernią jest majstersztykiem umiłowania przyrody. Wszelakie zwyczaje, biesiadowanie, wspólne modlitwy, mowy pogrzebowe, recytowanie wierszy przy grobie. Szczegółowy opis każdego szlachcica, każdej szlachcianki, kto gdzie zasiada przy stole, jakie ma cechy charakterystyczne. A już to Kantyczka nabożny, a obok równoważy go bezbożnik Huszcza. Jest i o pocałunkach na powitanie, a w tym i w rękę (starszych) oraz w potylicę (młodszych) (s. 252). Czarnyszewicz to Mickiewicz prozy. Chociaż przyznajmy, że opis bójki z policją w Bobrujsku to czysty Wiech! (s. 534). Podobnie próby uwodzenia przez bolszewika przebranego za dziewczynę polskiego wywiadowcę Stacha (s. 571-78).

Zaściankowcy żyli zgodnie z naturą i religią. Budzi się ziemia, człowiek z miłością i zawziętością ją pielęgnuje aby wyhodować swoją przyszłość. Nie rzuci jej, bowiem jest ona niezbędną częścią szlacheckiego jestestwa. Raz po raz wychodzi też inna esencja zaściankowości – miłość do Polski, ojczyzny, o której się za dużo nie wie, bo zaborca nie pozwalał się uczyć języka i historii. Niektórzy zaściankowcy odpadają ze społeczności, ruszczą się, przechodzą na prawosławie. „Po wielu wsiach… jest prawosławne Polaki, które do swoich jeszcze pociąg czują i gdyby w pobliżu kościół mieli, na wiarę polską by wrócili” (s. 74). Ale większość trzyma religię katolicką, narodowość, język: „od samej kołyski hodujcie w polskiej mowie i miłości do Królestwa” (s. 260). Nie dają się mimo wszelkich przeciwności. No i objawiają się w Bobrujsku na corocznych procesjach – 100,000 luda! Wbrew wszystkiemu, wbrew przemocy, prześladowaniom. Trwają nad Berezyną.

Wiedzą, że są szlachtą. Ich przodkowie o Rzeczypospolitą walczyli, a to obliguje. Na tajnych kompletach nauczyciel młodzieży „rozjaśniał przed nimi świat, budził jej świadomość narodową, dumę szlachecką, rozpalał zamiłowanie do zawodu rycerskiego i żądzę bohaterstwa” (s. 172). Oni też spełniają się: pracą — wyrywaniem puszczy ziem uprawnych; nauką – w zaściankowej izbie o przewagach i glorii Polski; oraz walką – nie tylko młodzież, ale i niektórzy starsi, choćby szczególnie podbijpiętowy Mieczyk Piotrowski. Zawsze znajduje się dość ochotników do powstania. „Po polsku?! Jezusie…. Polskie wojsko” (s. 137). I dalej: „Polska się zaczeła! W Bobrujsku rządzą legiony! Prażą bolszewików, szatkują, rozganiają na wszystkie strony, zabierają miasto za miastem. Słyszycie?! Polska się zaczęła! Skończyły się już nasze biedy na zawsze” (s. 229). I gruchnął pod powałą hymn narodowy. Bez patosu.

Bez względu na to czy jest car, czy Niemiec, czy komisarz, Smolarnia i okoliczne zaścianki otoczone są morzem chłopstwa, od czasu do czasu wrogiego. Łatwo ich zaagitować, cyklicznie powraca atmosfera pogromowa. I nie ważne czy najeżdrza się na sąsiadów dlatego, że są katolikami, czy Polakami, czy szlachtą. Ważne, żeby ich bić. A nasi się bronią. Stale, nieustępliwie. Przed zawadyjakami, bandytami, czerwonymi. Nie dają swego. Zwycięscy – okazują miłosierdzie. Są przecież szlachtą i katolikami. Tak przecież przykazał sam Pan Jezus. A czerń chce rezać, zazdrości zamożności zaścianków, twierdzi, że Polska to pańszczyzna. „Otóż Polska niesie swobodę nie tylko dla nas, Polaków, lecz dla wszystkich narodów w Jej granicach zamieszkałych. Jednaką będzie dla nas, Białorusinów, Żydów i innych… Polska nasza prawdą ma być” (s. 312). Rzeczpospolita przecież to wolność, równość, braterstwo dla katolików, prawosławnych, muzułmanów i żydów. Ale żadnej utopii egalitarnej: „Bóg lasu nie zrównał, więc też i ludzi nie można zrównać… W Polsce gdy da Bóg ją wyzwolić krzywdy nikomu nie będzie” (s. 363).

Raz na jakiś czas pojawiają się Żydzi jako część kresowego krajobrazu, ze swoimi przywarami, śmiesznostkami, atrybutami, funkcjonalnością, obrotnością. To oni przynosili wiadomości, to oni skupowali płody ziemi. Ale jest też o przysłowiowym instynkcie samoobronnym, dostosowawczym – przepyszna opowieść, gdy chłopcy żydowscy chcieli poddać się do niewoli aby uniknąć walki na śnieżki. Komizmu takiego nie ma w opisach bolszewickich komandirów i komisarzy, wśród których są też i Żydzi (s. 406). Ale nie tylko naturalnie. Najbardziej zatrute fragmenty dotyczą zaściankowców, których zbałamucił bolszewizm. Byli i tacy.

Większość Smolarnii i innych zaścianków – mimo, że pała miłością do Polski – pozostaje ostrożna, nieufna. Polska ich porzuciła na łup Bolszewii, mają zamiar się więc z czerwonymi ułożyć (s. 555). Może się uda zachować świeżo postawiony kościół, może pozwolą dzieci po polsku uczyć. Tylko nieliczni decydują się porzucić zaścianki i chutory, rodziców i ukochane i gotować się po polskiej stronie do wyzwoleńczej wojny. Rzeczpospolita przecież swoich nie zostawi. Nadberezyńcy symbolicznie kończą się aktem sprawiedliwości: Stach i Kościk porywają i duszą bolszewickiego zdrajcę. A trupa – fru w przerębel. Mazel Tov! Rekomendujemy wielce.

Czernyszewicz i Jałowiecki kresom pomniki ze słów zbudowali, pomniki wieczne, które muszą na zawsze do kanonu polskiej literatury trafić.”

Patryk Tomaszewski

Zarys działalności Związku Szlachty Zagrodowej w latach 1938-1939

Losami szlachty interesowały się takie osoby jak chociażby pisarki Maria Rodziewiczówna, Zofia Kossak-Szczucka, pisarze Kornel Makuszyński, Gustaw Morcinek, Ferdynand Ossendowski.

Zarys działalności Związku Szlachty Zagrodowej w latach 1938-1939

Szlachta zagrodowa, często występująca pod nazwą szlachty zaściankowej, lub też okolicznej (od nazwy zaścianka tzw. okolicy), to nazwa drobnej, ubogiej szlachty, która zazwyczaj musiała utrzymywać się z własnej pracy na roli (najczęściej bez pomocy parobków). Po zniesieniu pańszczyzny własność tej szlachty skurczyła się właściwie do własnej zagrody, stąd też nazwano ją zagrodową. Poza kresami (Wielkie Księstwo Litewskie) największa liczba szlachty zaściankowej występowała na Mazowszu i Podlasiu.

Początki osadnictwa szlachty na kresach południowo-wschodnich sięgają czasów Kazimierza Wielkiego. Ówczesne osiedlanie się można nazwać wojskowym, gdyż jego celem była ochrona południowo-wschodnich granic państwa polskiego. Najstarsze nadania dotyczyły rodów rycerskich herbu Sas. Jak pisał senator Władysław Pulnarowicz: „Pierwsi z nich otrzymują od króla Kazimierza Wielkiego w roku 1359 przywilej na Rybotycze w ziemi przemyskiej”[1]. W ciągu kolejnych stuleci coraz więcej rycerstwa przybywało na te terytoria. Akcja osadnicza szczególnie przybrała na sile po Unii Lubelskiej. Wówczas to drobna szlachta, zaczęła kupować ziemię na słabo zaludnionych terenach, spodziewając się, iż będzie to dobra inwestycja. Okazało się jednak, że nie tylko ludność ta nie pomnożyła majątków, ale te uległy dalszemu rozdrobnieniu. W latach 1772-1848, w znacznym stopniu zrównała się, szczególnie pod względem położenia ekonomicznego, z społecznością chłopską zamieszkująca tamte ziemie. Szlachta zagrodowa początkowo oczywiście różniła się od chłopów, przede wszystkim ubiorem, zachowaniem instytucji szlacheckich, czy też nakazem brania ślubów w obrębie własnej grupy[2]. Na przestrzeni XIX w. ulegała jednak stopniowo procesowi zatracenia swojej tożsamości[3]. Pulnarowicz wskazywał, iż przyczyną przejścia szlachty zagrodowej z wyznania rzymskokatolickiego na greckokatolickie była znaczna odległość kościołów katolickich od siedzib szlacheckich, co determinowało rozpoczęcie uczęszczania szlachty na msze w cerkwi greckokatolickiej[4]. Do lat trzydziestych XX w. wśród części tej ludności zachowała się pamięć o szlacheckim pochodzeniu. Ten element powodował, iż ludność ta znalazła się w sferze zainteresowania kół rządowych Drugiej Rzeczypospolitej. Szlachta zagrodowa miała się stać, według władz, narzędziem rewindykacji polskości na kresach. Oczywiście należy podkreślić, iż przez „szlachectwo” rozumiano wyłącznie świadomość historyczną, swego pochodzenia, gdyż należy pamiętać, iż utrata przywilejów szlacheckich nastąpiła w XIX wieku[5].

Szlachta zagrodowa zamieszkiwała małe zaścianki głównie w województwie lwowskim, tarnopolskim i stanisławowskim[6]. Osiemdziesiąt procent osób spośród szlachty było wyznania grekokatolickiego, 90% z nich mówiło w języku ukraińskim, zaś 20% zaliczało się do narodowości polskiej. Dane te wskazują, iż 10% spośród mówiących po ukraińsku określało się jako ludność polska, co wskazywać mogło, na szansę pozyskania w procesie repolonizacyjnym również kolejnych osób nie mówiących w języku polskim. Z tego też względu podkreślano historyczne związki szlachty z Polską. Jak pisał przytaczany już Władysław Pulnarowicz: „Szlachta zagrodowa Podkarpacia jest potężną siłą od wieków włodarzącą na południowej rubieży Rzeczypospolitej. Wyrosła ona z tej ziemi i od wieków pracą, krwią i znojem buduje na tej ziemi życie polskie, od wieków z woli Bożej tu osadzona pilnuje południowych granic naszej Ojczyzny”[7].

Tworzenie ruchu rewindykacyjnego
Zagadnienie szlachty zagrodowej przybliżył opinii publicznej Pulnarowicz, który w roku 1929 wydał książkę „U źródeł Stryja, Sanu i Dniestru”, gdzie zwracał uwagę na szlachtę zagrodową, wskazując na jej polskie korzenie. Datą początkową akcji mającej na celu „przywrócenie do polskości” drobnej szlachty w Małopolscy Wschodniej był rok 1934. Wówczas to koordynacją akcji repolonizacyjnej zajął się Sekretariat Porozumiewawczy Polskich Organizacji Społecznych[8], z ramienia którego akcję prowadziło głównie Towarzystwo Rozwoju Ziem Wschodnich, przy współpracy ze Związkiem Strzeleckim i Towarzystwem Szkół Ludowych oraz Małopolskim Towarzystwem Rolniczym. Początkowo akcję rozpoczęto w powiecie turczyńskim w województwie lwowskim[9]. Na szlachtę zagrodową zwrócono także uwagę w kręgu oficerów komisji poborowych w Przemyślu, którzy zauważyli, iż część poborowych wyznania greckokatolickiego posiada zruszczone nazwiska. Zjawisko to opisał w 1939 r. Jan Korab-Wojciechowski, sekretarz Zarządu Głównego Związku Szlachty Zagrodowej: „Zgłasza się do wojska żołnierz jako Dobriańskij, choć ojciec jego w metryce najwyraźniej ma Dobrzyński. Drugi podaje nazwisko Krijanowskij, mimo że każdy jego przodek nazywał się Krzyżanowski, z Dzika zrobili Dyka, nazwisko Wilczyński zamieniono na Wołk, sam podpisuje się Sulima, a w metryce ma Sołyma, nie mówi nawet po rusku i podpisuje się Ryklik Jan, a w metryce ma Ryłow Iwan. Przykładów można podać setki i tysiące. W przemyskim pułku strzelców podhalańskich służyło trzech braci stryjecznych, z których jeden w metryce miał wpisane Demkowicz Białas, drugi Białas, a trzeci już Biłas. Najlepiej to ilustruje, jak postępowała taka zmiana”[10].
W kręgach wojskowych najbardziej zainteresowany kwestią repolonizacji szlachty zagrodowej był gen. Janusz Głuchowski. Z jego inicjatywy zwołano międzyministerialną naradę, która odbyła się dnia 15 XI 1937 roku, w Ministerstwie Spraw Wojskowych (MSWoj.). W czasie której współpracownik gen. Głuchowskiego, ppłk. Stanisław Sadowski zaprezentował przyjęty przez MSWoj. program prac w kwestii szlachty zagrodowej. Wskazał, iż akcja ma na celu rewindykację i asymilację szlachty Podkarpacia[11]. Efektem narady było powołanie dnia 25 II 1938 r. Komitetu do Spraw Szlachty Zagrodowej na Wschodzie Polski, formalnie działającego przy Towarzystwie Rozwoju Ziem Wschodnich[12]. Głównym terenem działania komitetu była Małopolska Wschodnia, w dalszej zaś kolejności Wołyń. Przewodniczącym komitetu został Gołuchowski, pierwszym wiceprzewodniczącym Tadeusz Garbusiński, drugim ppłk. Stanisław Sadowski. Komitet działał w czterech sekcjach naukowej, propagandowej, gospodarczej i finansowej. W komitecie istotne miejsce zajmowała sekcja naukowa, która zajmowała się badaniami nad osadnictwem na kresach, historią szlachty zagrodowej, miejscami jej zamieszkiwania[13].
W ramach akcji rewindykacyjnej na kresach z ramienia Sekretariatu Porozumiewawczego Polskich Organizacji Społecznych działało więc Towarzystwo Rozwoju Ziem Wschodnich, a w szczególności autonomiczny Komitet do Spraw Szlachty Zagrodowej na Wschodzie Polski, ponadto Towarzystwo Szkół Ludowych, Związek Strzelecki, Małopolskie Towarzystwo Rolnicze, a także najprężniejsza z organizacji  – Związek Szlachty Zagrodowej.
Powstanie Związku Szlachty Zagrodowej
Przełomowym wydarzeniem w integracji środowisk szlachty, był Zjazd Szlachty Zagrodowej, który odbył się dnia 17 października 1937 roku w Teatrze Wielkim we Lwowie. Wzięło w nim udział ok. 4 tys. delegatów kół szlacheckich[14]. Celem zjazdu miało być stworzenie Związku Szlachty łączącego poszczególne koła w jedną organizację. Jak pisał Prokop Sas[15]: „Pragniemy, więc stworzyć we Lwowie Związek Szlachty, przede wszystkim na to byśmy wzajemnie o sobie wiedzieli, a nadto, byśmy sobie pomagali. Szczególnie chodzi o pomoc w wykształceniu dzieci, które posyłamy do szkół nieraz z wielkim trudem”[16]. Na zjeździe podjęto decyzję o utworzeniu Związku Szlachty Zagrodowej Podkarpacia, w tym celu powołano komisję mającą za zadanie opracowanie statutu i programu działalności. Organizacja o nazwie Związek Szlachty Zagrodowej (ZSzZ)[17] oficjalnie powstała 13 lutego 1938 roku na Zjeździe Ogólnym Szlachty Zagrodowej w Przemyślu. Na czele związku stanął ksiądz dziekan płk. Antoni Miodyński[18], kapelan 5 pułku Strzelców Podhalańskich. We wspomnianym zjeździe wzięły udział osoby, które patronowały związkowi: gen. bryg. Janusz Głuchowski – wiceminister spraw wojskowych, gen. bryg. Wacław Scaevola Wieczorkiewicz – dowódca Okręgu Korpusu X w Przemyślu, a także wojewoda stanisławowski – Stefan Pasławski oraz wicewojewoda lwowski Gustaw Chmielewski.
Struktura związku przedstawiała się następująco. Najmniejszą jednostką związku było koło. Przedstawiciele kół z danego obszaru tworzyli zarządy powiatowe, przedstawiciele tych zarządów zasiadali w zarządach okręgowych. Pracami ZSzZ kierował Zarząd Główny, na czele którego stał prezes.
W roku 1935 przy Towarzystwie Rozwoju Ziem Wschodnich założono czasopismo „Pobudka”, wydawane początkowo w Tuce nad Stryjem, zaś rok później redakcja przeniosła się do Przemyśla. W roku 1937 pismo stało się dwutygodnikiem, od 1938 wydawcą „Pobudki” został Zarząd Główny Związku Szlachty Zagrodowej[19]. „Pobudkę” w roku 1935 prenumerowało 300 osób, zaś w 1938 r. już 11 tys. Ponadto zaczęto wydawać dodatek dla dzieci „Mała Pobudka”, a wraz z rozwojem ZSzZ na województwo wołyńskie w Łucku wydawano „Pobudkę wołyńską”. W roku 1939 „Pobudka” osiągnęła nakład 15 tys. egzemplarzy[20]. Wychodziły również broszury dotyczące szlachty zagrodowej[21].
Ważnym wydarzeniem w historii związku było objęcie honorowego patronatu nad jego pracami przez marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, jak donosiła „Pobudka”: „Dzień 24 czerwca 1938 roku stał się pamiętny dla Związku Szlachty Zagrodowej. Pan Marszałek Edward Śmigły-Rydz przyjął osobiście hołd szlachty zagrodowej i wyraził zgodę na roztoczenie Swego Wysokiego Protektoratu nad pracami Związku Szlachty Zagrodowej, które zmierzają ku wzmocnieniu dawnych rycerskich cnót i odnowienia dawnych żołnierskich obowiązków służby Najjaśniejszej Rzeczypospolitej wśród wielkich mas szlachty zagrodowej naszej ziemi”[22].

Działalność związku

Związek Szlachty Zagrodowej cieszył się dość dużym zainteresowaniem inteligencji. Losami szlachty interesowały się takie osoby jak chociażby pisarki Maria Rodziewiczówna, Zofia Kossak-Szczucka, pisarze Kornel Makuszyński, Gustaw Morcinek, Ferdynand Ossendowski. Ten ostatni napisał nawet dwie książki poświęcone życiu szlachty zagrodowej „Orły Podkarpacia” oraz „Pod sztandarami Sobieskiego”.
Związek organizował liczne koła, których liczba w roku 1939 w Małopolsce Wschodniej wynosiła 450 z 41 tys. członków. Związek rozszerzył swoją działalność na teren Wołynia, gdzie w roku 1939 istniało 181 kół, do których należało 8 tys. osób[23].
Dla członków związku tworzone były czytelnie, organizowano kursy: kierowników świetlic, kroju i szycia, sekretarzy kół. Związek starał się, aby ludność z nim powiązana miała dobrą opiekę duszpasterską. Budowano i wyposażano kościoły. W czasie Wielkiego Postu prowadzono rekolekcje. Przykładem może być miejscowość Krynica Szlachecka, gdzie zaproszony ksiądz greckokatolicki, kazania wygłaszał w języku polskim[24]. Na potrzeby związku wybudowano w kilkunastu miejscowościach domy ludowe z świetlicami, salami teatralnymi, powstawały także sklepiki spółdzielcze[25]. Organizowano ogniska, na których deklamowano patriotyczne wiersze. Działacze związku w poszczególnych kołach obchodzili święta państwowe, jak chociażby 3 maja. Dużą uwagę zwracano na podnoszenie wykształcenia młodych. Z tego względu fundowano stypendia szlacheckie dla młodzieży, która uczęszczała do gimnazjów. W Bohorodczanach w województwie stanisławowskim otworzono szkołę gospodarstwa domowego. Prezes związku podkreślał, iż ideałem do którego dąży jest aby: „każda dziewczyna z naszego Związku po ukończeniu 16 lat życia przeszła 5 miesięczny kurs gospodarstwa domowego”[26]. Chcąc podnieść higienę wśród działaczy związku, przygotowywano również kursy „przewodniczek sanitarnych”. Utworzono ponadto 120 chórów i 40 orkiestr[27]. Dla dzieci z rodzin szlachty zagrodowej organizowano kolonie i półkolonie m.in. w Rabce. W wojsku utworzono kompanie szlacheckie. Pierwsza z nich powstała już w roku 1936 w 5 pułku Strzelców Podhalańskich w Przemyślu. W październiku kompania szlachecka zameldowała się u prezydenta Ignacego Mościckiego. Prezydent stał się również ojcem chrzestnym kilkorga dzieci z rodzin szlachty zagrodowej[28]. Dużym przedsięwzięciem przygotowanym przez Związek Szlachty Zagrodowej była wycieczka przedstawicieli związku po Polsce. W czerwcu 1938 r. odwiedzono wówczas następujące miasta: Przemyśl, Kraków, Wieliczkę, Katowice, Chorzów, Poznań, Gdynię, Warszawę[29].
Warto podkreślić, iż dużą atencją wśród działaczy związku cieszył się przewodniczący ks. płk. Miodyński. Występowały nawet pewne elementy kultu jego osoby. W czasie wielu uroczystości szlachty zagrodowej wznoszono np. okrzyki „niech żyje Wódz Rydz-Śmigły”, co w drugiej połowie lat trzydziestych było dość powszechne, ale również skandowano na cześć Miodyńskiego. W jednym z numerów „Małej Pobudki”, ukazał się z okazji imienin prezesa związku czołobitny wierszyk, w którym czytamy:
„[…] Dziś hołd Tobie składamy serdecznie
Księże Prezesie, boś Ty Wódz jest nasz.
I ślubujemy Polskę kochać wiecznie
I u jej granic wierną trzymać straż!”[30].
Interesujący jest również fakt, iż ZSzZ zainteresował się przywódca Ruchu Narodowo-Radykalnego „Falanga” – Bolesław Paisecki. W latach trzydziestych przedsięwziął on plan „penetracji” różnych organizacji przez działaczy „Falangi”. Jak piszą biografowie Piaseckiego: „Obiektem jego zainteresowania (Piaseckiego – P.T) stał się Związek Szlachty Zagrodowej – wspierany przez II Oddział Sztabu Generalnego, organizacja skupiająca zubożałą, zukrainizowaną szlachtę polską. W lutym 1939 r., na polecenie Piaseckiego, jednym z redaktorów „Pobudki” organu prasowego ZSzZ – został Włodzimierz Sznarbachowski. Po nim podjęli pracę w ZSzZ dwaj inni członkowie RNRu: Jan Olechowski i Mieczysław Chądzyński. Cała akcja, prowadzona w ścisłym porozumieniu z wiceministrem Głuchowskim, była zgodna nie tylko z falangistowskim planem polonizacyjnym, ale zapewniała także określone korzyści natury finansowo-organizacyjnej”[31]. Niestety jest to informacja oparta wyłącznie na jednym źródle, a mianowicie liście wspomnianego Sznarbachowskiego, wskazuje jednak, na jeszcze jeden wątek przyczyniający się do powstania związku, a mianowicie zainteresowanie wywiadu środowiskiem szlachty zagrodowej.
Związek Szlachty Zagrodowej jako narzędzie repolonizacji kresów południowo-wschodnich
Wszystkie działania władz w stosunku do szlachty zagrodowej miały za zadanie przyciągnięcie tej grupy obywateli do polskości, z tego powodu podkreślano rycerską przeszłość i rolę, jaką w obronie południowo-wschodnich rubieży odgrywała osiadła tam szlachta. Przypominano również o udziale poszczególnych rodów szlacheckich w walce o niepodległość. Przywoływany już Pulnarowicz podawał kilka stron imion i nazwisk szlachty pochodzącej z terenów południowo-wschodnich a walczącej np. w powstaniu styczniowym, obronie Lwowa, czy też wojnie polsko-bolszewickiej. Wśród nazwisk znajdujemy takie osoby jak: Tadeusz Monasterski, który był adiutantem Komendanta Głównego (Józefa Piłsudskiego) Związku Strzeleckiego, czy też  Stanisław Tymkowicz-Krynicki oficer Komendy Głównej tegoż Związku[32].
Akcja mająca na celu repolonizację tej grupy przyniosła pewne rezultaty, biorąc pod uwagę zorganizowanie w ciągu kilku lat dość licznej grupy działaczy związku. Faktem jest, iż związek przyczynił się do aktywizacji zubożałej szlachty, poza tym, faktycznie integrował to środowisko, chociażby przez wspólne spędzanie czasu. Ważnym elementem na pewno była dość duża aktywność władz w organizacji kół związku. Pamiętać przy tym należy o złym położeniu ekonomicznym tej ludności, działalność związku, przy silnej kurateli państwa, mogła przyczynić się do poprawy sytuacji materialnej szlachty zagrodowej. W tym celu stworzono właśnie Fundusz Pożyczkowo-Zapomogowy, udzielający kredytów na cele gospodarcze, jak kupno narzędzi rolniczych, czy też nawozów sztucznych[33]. Zorganizowano także wycieczkę do Danii mającą na celu zapoznanie się z tamtejszymi sposobami „gospodarowania”. Działania związku podnoszące z jednej strony wykształcenie i świadomość szlachty zagrodowej, często „przywracanie” jej dla języka polskiego, mocne akcentowanie powiązania historycznego tej ludności z polskością, przy zwiększeniu jej aktywności miało na celu zahamowanie rutenizacji. Proces ten dość obrazowo został nakreślony przez Jerzego Stempowskiego, który pisał: „W 1936 r. oglądałem z Piotrem Bokowskim pod Trembowlą stare, katolickie wsie polskie, których mieszkańcy od pewnego czasu zaczęli w domu mówić po ukraińsku. Zjawisko to nie jest nowe. Proces taki odbył się już przedtem na Litwie, gdzie potomkowie Horeszków i Sopliców porzucili częściowo język polski dla litewskiego. […] Wydaje mi się, że zjawisko to nie ma żadnych reguł ogólnych i w każdym wypadku wynika z określonych przyczyn lokalnych. W ciągu ostatnich 10 lat przed wojną spędziłem corocznie parę miesięcy na Wołyniu i w Galicji Wschodniej i miałem sposobność zapoznania się z warunkami, w których język polski zaczął ustępować  ukraińskiemu, mimo presji szkolnej  i administracyjnej. Główną przyczyną tego zjawiska, wydaje mi się być zubożenie wsi polskiej w inteligencję i obniżenie kwalifikatywne tej ostatniej. Kto ukończył szkoły zostawał urzędnikiem lub jednym z niezliczonych oficerów WP. Inteligencja ukraińska pozostawała na wsi i życie wewnętrzne wsi ukraińskiej stało się bardziej bogate i pociągające od życia wsi polskiej”[34].
Najważniejszym działaniem Związku Szlachty Zagrodowej były próby silnego związania szlachty zagrodowej z Polską. Temu służyły wydawnictwa propagandowe, również w języku ukraińskim, które miały za zadanie budzić świadomość historyczną. Szczególną uwagę działacze związku zwracali na wychowywanie przyszłych pokoleń. Jak pisał prezes Miodyński: „W pracy naszej nie łudzimy się, abyśmy mogli szybko osiągnąć wyniki, bo aby wychować jedno pokolenie, trzeba co najmniej 20 lat”[35]. Związek Szlachty Zagrodowej starał się również wpływać na ocenę Cerkwi greckokatolickiej przez szlachtę. „Pobudka” wyrażała dość interesujące stanowisko w czasie, gdy istniały spore kontrowersje dotyczące układu zawartego pomiędzy Stolicą Apostolską a Polską, dotyczącego dóbr pounickich (na Chełmszczyźnie i Podlasiu). Miały one zostać przejęte przez Kościół katolicki. Przeciwko układowi opowiadali się zwolennicy ukraińskiej irredenty. W jednym z numerów pisma działacze związku pisali: „Walcząc o oczyszczenie atmosfery wśród naszej szlachty zagrodowej, polskiej z narodowości, a religijnie przeważnie związanej z obrządkiem grecko-katolickim – mamy prawo i obowiązek domagać się tego:
1) żebyśmy nie stanowili w Cerkwi wiernych drugiej klasy i żeby Cerkiew reprezentantka naszych wierzeń i uczuć religijnych dawała nam pełne ich zaspokojenie i równocześnie
2) żeby wychowywała nas w pełnym poszanowaniu naszej godności narodowej polskiej i gotowości do służby celom ogólnym, dobru wspólnemu – przez wpajanie szacunku i oddania własnemu państwu, Rzeczypospolitej Polskiej.
Dlatego jako Polacy greko-katolicy nie możemy dłużej milczeć, gdy widzimy jak Cerkiew gr. kat. staje się aż nazbyt często narzędziem polityki wrogiej naszemu narodowi  […]”[36]. Zainteresowanie związkiem ze strony szlachty zagrodowej doprowadziło do prób zorganizowania przez stronę ukraińską ruchu bojarów. Natomiast nacjonaliści ukraińscy stosowali także metody terrorystyczne, poprzez napady na poszczególnych działaczy związku. W Chomczynie woj. stanisławowskie został nawet zamordowany prezes Koła Związku Szlachty Zagrodowej – Andrzej Rozwadowski[37].
Efektem działań Związku Szlachty Zagrodowej było zapobieżenie dalszej rutenizacji części szlachty i zwiększenie jej aktywności społecznej. Nie można dziś jednoznacznie odpowiedzieć, jak potoczyłby się rozwój związku, gdyż został on zahamowany przez wybuch wojny. Wydaje się jednak, że mimo wsparcia władz państwowych, część inicjatyw działacze związku podejmowali oddolnie, co przy szczególnym zwróceniu uwagi na wychowanie młodego pokolenia mogło skutkować zwiększeniem polskiej świadomości narodowej wśród tej ludności[38]. Jak pisze Krzysztof Ślusarek, przywiązanie do polskości wśród części szlachty zagrodowej przetrwało do drugiej połowy XX w. „Przykładem może być przypadek wsi Baczyna, której mieszkańcy – potomkowie szlachty zagrodowej – po roku 1957, w ramach akcji repatriacji, przenieśli się na polskie ziemie zachodnie”[39].
dr Patryk Tomaszewski

Autor jest adiunktem w Katedrze Myśli Politycznej UMK w Toruniu. Ostatnio napisał książkę: „Polskie korporacje akademickie w latach 1918-1939. Struktura, myśl polityczna, działalność”.

Artykuł ukazał się w zmienionej formie w piśmie środowiska szlacheckiego „Verbum Nobile”, nr 17/2008. 

a.me.

[1] W. Pulnarowicz, Rycerstwo polskie Podkarpacia, Dawne dzieje i obecne obowiązki szlachty zagrodowej na Podkarpaciu, Przemyśl 1937, s. 19.

[2] Ł. Kapralska, Pluralizm kulturowy i etniczny a odrębność regionalna Kresów południowo-wschodnich w latach 1918-1939, Kraków 2000, s. 178.

[3] K. Ślusarek, Szlachta zagrodowa w Galicji 1772-1939, [w:] Galicja i jej dziedzictwo. T. II. Społeczeństwo i gospodarka, pod. red. J. Chłopeczki, H. Madurowicz-UrbańskaRzeszów 1995, s. 118-119.

[4] W. Pulnarowicz, op.cit., s. 29. Podobnie twierdził Prokop Sas (Marceli Prószyński), Szlachta zagrodowa, Lwów(b.r.w), s. 16. Słabość parafii rzymskokatolickich wpływała również na rejestrację zgonów, urodzeń, ślubów w bliższych parafiach greckokatolickich.

[5] W latach 1772-1848 szlachta zagrodowa utraciła prawa do posiadania dominium i poddanych, prawo do odrębnego sądownictwa, prawo do udziału w życiu politycznym. Zob. K. Ślusarek, op. cit., s. 117.

[6] Ponadto rody szlachty zagrodowej zamieszkiwały na terenie województwa wołyńskiego i podlaskiego oraz białostockiego. W latach trzydziestych szacowano, że liczba szlachty zagrodowej sięga w regionie podkarpackim 300 tys., regionie podolskim 60-80 tys., regionie wołyńskim 100-150 tys., regionie poleskim 100 tys., regionie północnym (niektóre rejony województwa białostockiego) 200-250 tys. osób.  Na całym terytorium RP szacowano, że szlachty zagrodowej może być ok. 800 tys., Zob. M. Kasprzak, Towarzystwo Rozwoju Ziem Wschodnich 1933-1939, Łódź 2005, s. 101. Komitet do spraw szlachty Zagrodowej na wschodzie Polski. Sekcja Naukowa. Materiały o zadaniach szlachty  i celach komitetu, Archiwum Akt Nowych, zespół 71/0, t. 1.

[7] W. Pulnarowicz, op. cit., s. 59.

[8] W skład sekretariatu wchodziły różne związki i stowarzyszenia, takie jak Towarzystwo Szkół Ludowych, Towarzystwo Rozwoju Ziem Wschodnich, Komitet Pomocy Dzieciom, Związek Strzelecki. Centrala organizacja, jaką był sekretariat, miała za zadanie przede wszystkim zespolić polskie organizacje społeczne na kresach, celem skuteczniejszego działania. Zob. W. Paruch, Od konsolidacji państwowej do konsolidacji narodowej. Mniejszości narodowe w myśli politycznej obozu piłsudczykowskiego (1926-1939), Lublin 1997, s. 347.

[9] M. Kasprzak, op. cit., s. 99.

[10] Cyt. za: J. P. Jarosz, Akcja repolonizacji na terenach południowo-wschodnich Rzeczypospolitej w latach 1935-1939, http://www.kki.pl/pionf/przemysl/dzieje/rus/repolonizacja.html (przeglądana 18 II 2007).

[11] M. Kasprzak, op. cit., s. 103.

[12] W Komisji naukowej komitetu zasiadało bardzo wiele cenionych osób jak chociażby: dr Ludwik Kolankowski, prof. Ludwik Jaxa-Bykowski, red. Jerzy Braun, dr Jerzy Smoleński, senator Władysław Pulnarowicz. [12] Komitet do spraw Szlachty Zagrodowej na wschodzie Polski. Sekcja Naukowa. Materiały w sprawie szlachty zagrodowej. Traktujące o powstaniu, zadaniach i programie komitetu. Komunikaty, Archiwum Akt Nowych, zespół. 71/0, tom 1, 2.

[13] Szerzej zob. M. Kasprzak, op. cit., s. 110-114.

[14] Koła szlacheckie zaczęły powstawać z inicjatyw Związku Strzeleckiego. Pierwsze w powiecie turczyńskim. W 1935 r., liczyły jedynie 500 członków. W 1939 roku Związek Szlachty Zagrodowej (ZSzZ) liczył w już 49 tys. osób (wspólnie dla Małopolski Wschodniej i Wołynia). Zob. J. P. Jarosz, op. cit.; M. Kasprzak, op. cit., s. 100.

[15] Prokop Sas – pseudonim Marcelego Prószyńskiego, znawcy zagadnień demograficznych na Kresach.

[16] P. Sas, Szlachta zagrodowa, Lwów (b.d.w.), s. 21.

[17] Na terenach północno-wschodnich, w powiatach grodzieńskim, wołkowyskim i szczuczyńskim powstał Związek Zaściankowy. Zob. M. Kasprzak, op. cit., s. 100.

[18] Antoni Miodyński: ksiądz dziekan i pułkownik WP. Urodził się 26 marca 1889 roku w Żywcu jako syn Wincentego i Karoliny Molińskiej. Zmarł 4 lutego 1949 roku w Żywcu i pochowany został na miejscowym cmentarzu. Członek niepodległościowej organizacji „Wolność”. Służył w wojsku Austro-Węgierskim od kwietnia 1915 do sierpnia 1916 roku kapelan 56. pułku piechoty na froncie rosyjskim, gdzie dostał się do niewoli, w której przebywał do maja 1917 roku, następnie w obozie dla inwalidów Habel w Danii do grudnia 1917 roku, potem w szpitalu w Wiedniu do lutego 1918 r., później w 20. galicyjskim pułku piechoty na froncie włoskim do 12 listopada 1918 roku. W armii polskiej: od 13 listopada 1918 do marca 1920 roku w 1. pułku strzelców podhalańskich (współtwórca Uniwersytetu Żołnierskiego w Nowym Sączu), następnie do grudnia 1921 roku w 1. Dywizji Piechoty Górskiej, od stycznia 1922 do sierpnia 1939 roku był kierownikiem Rejonu Duszpasterstwa Katolickiego i proboszczem w Bielsku, po kampanii wrześniowej 1939 roku w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie jako szef służby duszpasterskiej 3. Brygady Kadrowej Strzelców, po zakończeniu II wojny światowej powrócił do Polski. Odznaczony był m.in.: dwukrotnie Krzyżem Walecznych, Złotym Krzyżem Zasługi, Medalem Pamiątkowym za Wojnę 1918-1921, Medalem Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości.

[19] J. P. Jarosz, op. cit.

[20] Ibidem.

[21] Zob. Prokopa Sasa, Szlachta zagrodowa, Lwów (b.r.w.), Roman Horoszkiewicz, Szlachta zaściankowa na ziemiach wschodnich, Warszawa 1936, Władysław Pulnarowicz Rycerstwo Polskie Podkarpacia, Dawne dzieje i obecne obowiązki szlachty zagrodowej na Podkarpaciu, Przemyśl 1937, Bolesław Demkiewicz-Dobrzyński, Szlachta zagrodowa Ziemi Czerwieńskiej, jej pochodzenie i przeszłość,Stanisławów 1938 (również po ukraińsku), Stanisław Jastrzębski, Kim jesteśmy? O szlachcie zagrodowej w Małopolscy Wschodniej, Przemyśl 1939 (również po ukraińsku).

[22] Pobudka, nr 14, 15 VII, 1938, s. 1.

[23] M. Kasprzak, op. cit., s. 109.

[24] Z życia naszych ziem i kół Z.S.Z, Pobudka, nr 10, 15 V 1939, s. 14; J. P. Jarosz, op. cit.

[25] J. P. Jarosz, op. cit.

[26] A. Miodyński, Z.S.Z niesie kulturę na ziemie południowo-wschodnie. Przemówienie Prezesa Związku Szlachty Zagrodowej Ks. Płk. Antoniego Miodyńskiego wygłoszonego przez radio w dniu 8 VI 1939 r., Pobudka, nr 12, 15 VI 1939, s .7.

[27] Ibidem.

[28] Pobudka, nr 14, 15 VII, 1938, s. 11.

[29] Ibidem, s. 2.

[30] Mała Pobudka, nr 12, 15 VI 1939, s. 2.

[31] A. Dudek, G. Pytel, Bolesław Piasecki. Próba biografii politycznej, Londyn 1990, s. 97.

[32] W. Pulnarowicz, op. cit., s. 55.

[33] J. P. Jarosz, op. cit.

[34] J. Stempowski, W Dolinie Dniestru, Listy o Ukrainie, Warszawa 1991, s. 197.

[35] A. Miodyński, op. cit., s. 7.

[36] S.K., Nowa „kryuda” ukraińska?!, Pobudka, nr 15, 1 VIII 1938, s. 8.

[37] J. P. Jarosz, op. cit.

[38] Działalność związku była jednoznacznie niechętnie oceniana przez Jerzego Giedroycia. Zob. Jerzy Giedroyc, Autobiografia na cztery ręce, Warszawa 1996, s. 41.

[39] K. Ślusarek, op. cit., s. 120.

http://adam-edward-lipinski.blogspot.com/2013/05/zascianek-zascianek-szlachecki.html